niedziela, 3 lipca 2016

O TYM, JAK TO JEST NA POCZĄTKU

Minął tydzień… tak naprawdę 10 dni, a jakby wieczność. 23 czerwca wylądowałam na Stansted z planem osiedlenia się w Londynie. W mieście, które po prostu uwielbiam. Architektura, kultura, kolory, światło. Nawet pogoda mi nie przeszkadza. Dla mnie tu zawsze świeci słońce. Po prostu Londynka pełną gębą. (Londynka podoba mi się znacznie bardziej, ale nazwa była już zajęta… no to trochę bardziej infantylnie – Londyneczka.)
No i spełniłam swoje marzenie. Rozpakowałam się, powiesiłam rzeczy w szafie i ogarnął mnie przerażający smutek… że jak, że nie mam biletu powrotnego, że nie wiem kiedy znowu zobaczę moją Mamę i moje miasto?! I tak dla własnego i nie tylko zdrowia psychicznego założyłam bloga, bo trzeba się wygadać. Trzeba opowiedzieć światu jak to jest i jak tu jest. Nie, nie. Nie zamierzam narzekać, sama chciałam. Nawet celowo wybrałam datę 23 czerwca, co by wjechać na Wyspy w dniu referendum. Co by zdążyć przed Brexit. Muszę się po prostu przyzwyczaić. Tymczasem szukam pracy. W sumie już znalazłam. Nawet dwie. Ale tylko jedna mnie cieszy, ale ta zacznie się od września i będzie tylko dodatkowym zajęciem. Taki patriotyczny odruch, będę uczyć w polskiej szkole. A póki co będę serwować kawę w centrum. Ambitnie wiem ;)
Będzie dobrze! Już nie będę beczeć! Przynajmniej spróbuję…
A tutaj tymczasem opowiem, co porabiam na co dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz