Muzeum to zostało ponownie otwarte bodajże w listopadzie w zupełnie nowej miejscówce w Kensington i szczerze, to co najbardziej w tym miejscu zachwyca, to właśnie jego bryła. Krzywizny sufitu, świetliki, jasne drewno, to wszystko razem tworzy niepowtarzalny nastrój. Jest tam przepiękne, miękkie i czyste światło i pomimo, że jest tam spora, generalnie otwarta przestrzeń, panuje tam przytulny nastrój.
A co można zobaczyć w Muzeum?
Otóż okazało się, że wystawy poświęcone już konkretnym projektantom lub trendom w designie są odpłatne, a że moja wiedza w tej dziedzinie jest dość miałka, w ciemno nie wybrałam się na żadną z nich. Wstęp wolny jest tylko na wystawę, której celem jest uświadomienie odbiorcy, że wszystko, od znaku drogowego, przez suszarkę, logotyp, ubranie, po masę plastyczną użyteczną w gospodarstwie domowym, ma swojego projektanta. Mi akurat tego uświadamiać nie trzeba ale muszę przyznać, że przestrzeń usłana przedmiotami codziennego użytku została naprawdę ciekawie zaaranżowana. Co możemy tam znaleźć? Niebieską torbę i taboret z IKEA, produkty Apple, płaszcz Burberry, neony, najbardziej rozpoznawalne loga i kilka inspirująco zaaranżowanych haseł. Znależliśmy też z Michałem, (bo razem tam byliśmy ale chciał pozostać anonimowy;)) coś, co raczej nas obrzydziło i przywołało skojarzenia z Aushwitz - otóż ubrania wykonane z ludzkich włosów. Także nawet element szoku, jakże konieczny w sztuce współczesnej, został również w tym miejscu przywołany.
Czy warto się wybrać do muzeum designu?
No pewnie. Jeżeli ma się wiedzę w tym kierunku, warto śledzić kalendarz wystaw czasowych. Jeśli nie, warto chociażby iść i "poczuć" ten budynek, bo jego atmosfera naprawdę pozostaje w pamięci.
Polecam :)
Wnętrze:
Neony i inspirujące napisy:
Wystawa o pojęciu design:
Moda z ludzkich włosów...
I na deser, chyba najczęściej fotografowana ściana w Muzeum: