sobota, 28 stycznia 2017

DESIGN MUSEUM, czyli o tym, że wszystko ma swojego autora

Dzisiaj porywam Was do Design Museum w Londynie.




Muzeum to zostało ponownie otwarte bodajże w listopadzie w zupełnie nowej miejscówce w Kensington i szczerze, to co najbardziej w tym miejscu zachwyca, to właśnie jego bryła. Krzywizny sufitu, świetliki, jasne drewno, to wszystko razem tworzy niepowtarzalny nastrój. Jest tam przepiękne, miękkie i czyste światło i pomimo, że jest tam spora, generalnie otwarta przestrzeń, panuje tam przytulny nastrój.
A co można zobaczyć w Muzeum?
Otóż okazało się, że wystawy poświęcone już konkretnym projektantom lub trendom w designie są odpłatne, a że moja wiedza w tej dziedzinie jest dość miałka, w ciemno nie wybrałam się na żadną z nich. Wstęp wolny jest tylko na wystawę, której celem jest uświadomienie odbiorcy, że wszystko, od znaku drogowego, przez suszarkę, logotyp, ubranie, po masę plastyczną użyteczną w gospodarstwie domowym, ma swojego projektanta. Mi akurat tego uświadamiać nie trzeba ale muszę przyznać, że przestrzeń usłana przedmiotami codziennego użytku została naprawdę ciekawie zaaranżowana. Co możemy tam znaleźć? Niebieską torbę i taboret z IKEA, produkty Apple, płaszcz Burberry, neony, najbardziej rozpoznawalne loga i kilka inspirująco zaaranżowanych haseł. Znależliśmy też z Michałem, (bo razem tam byliśmy ale chciał pozostać anonimowy;)) coś, co raczej nas obrzydziło i przywołało skojarzenia z Aushwitz - otóż ubrania wykonane z ludzkich włosów. Także nawet element szoku, jakże konieczny w sztuce współczesnej, został również w tym miejscu przywołany.
Czy warto się wybrać do muzeum designu?
No pewnie. Jeżeli ma się wiedzę w tym kierunku, warto śledzić kalendarz wystaw czasowych. Jeśli nie, warto chociażby iść i "poczuć" ten budynek, bo jego atmosfera naprawdę pozostaje w pamięci.
Polecam :)

Wnętrze:











Neony i inspirujące napisy:





Wystawa o pojęciu design:











Moda z ludzkich włosów...



I na deser, chyba najczęściej fotografowana ściana w Muzeum:


poniedziałek, 23 stycznia 2017

HOUNSLOW EAST czyli nasza mała ojczyzna

Dzisiaj nieco mało turystycznie ale za to bardzo swojsko.

Od blisko trzech miesięcy pracuję w szkole podstawowej w Hounslow, a to już rzut beretem od lotniska Heathrow - generalnie samoloty podchodzące do lądowania zdają się już być na wyciągnięcie ręki. Okolica może to średno zachęcająca, ani tam szczególnie ładnie, ani niekoniecznie bezpiecznie ale generalnie jak w domu!




A dlaczego? Otóż niedość, że na każdym rogu słychać język polski (w wersji głównie bardzo kolokwialnej i bogatej w przecinki ;) Polskiego porządnego żula wszędzie można znaleźć. To jeszcze na każdym kroku polski biznes. Najpierw zapiszczałam z radości, bo w mojej okolicy polskich sklepów brak, a za polski chleb i szynkę to ja wiele mogę na obczyźnie dać! Delikatesy Mleczko odkryłam pierwszego dnia pracy w okolicy. Wchodzisz, a tam jak w raju. Normalnie Torimpex albo Polo Market. Wiem, że to brzmi śmiesznie ale wiecie, jak cudnie smakuje polski śledź w Anglii. Normalnie niebo w gębie!

Dalej z dnia na dzień eksplorując okolicę odkrywałam kolejne miejsca. Najpierw przechodzi człowiek obok obojętnie, a potem jak Zyta wróć, cofa się, bo hej znowu po polsku?! No ileż tych sklepów można. W okolicy są trzy polskie markety, kilka małych sklepików należących pewnie do Turka ale sprzejących polskie produkty, dalej księgowa, fryzjer, bo wiadomo polski najlepszy - sama chodzę do Pani Basi ze Śląska!, kosmetyczka, kantor i uwaga - apteka. Serio?! Ale czym różnią się polskie leki od angielskich? Może tylko tym, że tutaj nie bierze się oddzielnej tabletki na każdy najdrobniejszy ból, tylko wszystko leczy się Paracetamolem ;)








Słyszałam, że jeszcze jest sklep z polskimi ubraniami! Haha! Przecież i tak odszyte w Chinach, to już w ogóle żadna różnica! Także jakby co, to Reserved otwierający sklep na Oxford Street wcale takim pionierem nie będzie, bo jakaś Pani Jadzia, czy Kasia już przeciera szlaki w Hounslow.

Także jakbyście mieli ochotę na sporą dawkę polskości w Londynie - polecam Hounslow! Sporo tam także plakatów reklamujących polskie imprezy - Sylwester, sobotnia dyskoteka i Tyskie lejące się litrami. Polecam ;)


sobota, 7 stycznia 2017

WINTER WONDERLAND, czyli w krainie kiczu i zabawy

Na samym początku, moi drodzy, chciałabym przeproszić za długie milczenie. Przeżywałam małą depresję w związku z wyjazdem mojej Mamy do Polski i powrotem do pracy. Jakkolwiek lubię moją pracę, zawsze ciężko się wraca po dłuższym wolnym.
Ale do rzeczy...

Dzisiaj zabieram Was do Winter Wonderland, czyli do parku rozrywki budowanego od 10 lat, każdej zimy w Hyde Parku.
Wstęp tamże jest wolny ale za każdą uciechę trzeba już tam słono zapłacić.
A co nas czeka na miejscu.



Najpierw długa kolejka, (my wybraliśmy się do Winter Wonderland już po Świętach, w dzień powszedni, więc wydawałoby się, że zainteresowania za dużego już nie będzie, a tu proszę...). Potem przebijamy się przez ogromną ilość straganów, taki typowy jarmark bożonarodzeniowy, gdzie można dostać mydło i powidło. Dalej mijamy urocze lodowisko a altaną na środku, gdzie na żywo ktoś przygrywa świąteczne piosenki - bardzo sielski i romantyczny widoczek. Dalej mnóstwo straganów z loteriami fantowymi, trzeba tylko ustrzelić sobie w jakiś prawie niemożliwy sposób np. misia albo 3kg Toblerone. Dalej rozpoczynają się budki jedzeniowe z królującą niemiecką Wurst, często umieszczone w uroczych a'la alpejskich chatynkach. Następnie strefa pubów, w tym kilka naprawdę uroczych, jak np. na wolno obracającej się, bardzo kolorowej karuzeli. Dalej nieziemsko kiczowate labirynty strachu i niezliczone karuzele - niektóre przyprawiały o zawrót głowy już od samego patrzenia. Choćby mi dopłacali nie wsiadłabym na to! Oczywiście było też sporo karuzel dla dzieci, bo w końcu to dzieci czerpią najwięcej radości z takich miejsc :).

Na terenie Winter Wonderland znajdował się także cyrk, można było zobaczyć fragmenty Dziadka do orzechów na lodzie, przejechać się Diabelskim Młynem, czy wypić drinka w lodowym barze. Najpierw myślałam, że może wybralibyśmy się na Dziadka do orzechów właśnie, przejażdżkę na Diabelskim Młynie i drinka w lodzie, po czym sprawdziłam ceny i wyszło bagatela jakieś prawie 100 funtów...

Czy warto się tam wybrać? Typowe miejsce rozrywki dla mas. Byłam, widzialam, wrócę jak będę miała dzieci w odpowiednim wieku, na takie rozrywki. Kicz do potęgi, zewsząd migoczące światełka i tłum ludzi. Jonatan był tam tak nieszczęśliwy, że po pół godziny chciał już uciekać. My z Mamą dawałyśmy radę - czułyśmy się trochę jak duże dzieci, z tą różnicą, że nie chciałyśmy wszystkiego próbować. No dobra, ja czegoś spróbowałam - gorąca czekolada z Baileysem - pyszotka!

Także, jeśli za rok w okresie zimowym będziecie w Londynie i będziecie zmęczeni zabytkami i zakupami, wybierzcie się do Winter Wonderland - odrobina kiczu jeszcze nikomu nie zaszkodziła ;).

Lodowisko:

Stragany i loterie fantowe:









Jedzonko i puby:







Karuzele i domy strachów:







Odrobina Sky Way i my: